Martin Miller's Gin |
Mam słabość do zamierzchłych czasów, do dawnych historii
i bezpowrotnie minionej rzeczywistości. Opowieść o ginie Martin Miller’s nie
jest z tej kategorii, ale warto o niej napisać. Nie sposób dociec, czy historia
ta jest prawdziwa, podkoloryzowana czy
kompletnie zmyślona, ale ma w sobie urok.
Miller’s powstał w roku 1999, a więc naprawdę niedawno jak
na gin. Stworzył go Martin Miller z dwójką przyjaciół, Davidem Bromige i
Andreasem Versteegh. Było późne lato roku 1998, wymienieni siedzieli w barze
nad mizernie wyglądającymi drinkami, był to gin z tonikiem. Jak głosi historia
Miller uznał, nie po raz pierwszy zresztą, że należałoby zrobić własny gin –
trunek w którym zawiera się przygoda i fantazja. Bo to trunek o historii zahaczającej o Indie, o Szlak Jedwabny.
Ale też trunek tak inny od wódki – bo cóż w wódce romantycznego, to tylko
zwycięstwo nauki nad duszą, gin natomiast był przyczyną rewolucji społecznych,
tworzył prawa i łamał je, ma on własną wielowątkową i burzliwą przeszłość.
Gin ten miał być jednocześnie klasyczny i nowoczesny, w
smaku czysty i orzeźwiający, ale aromatem nie powinien przypominać buduaru
starszej pani. Miller snując plany stworzenia ginu, wyraził życzenie, żeby przywodził
na myśl kępy jodeł w zimowym wietrze. Ale miał też przywoływać woń orientalnych
kwiatów o zmierzchu i zapach gaju pomarańczowego niosącego się w ciepłej
sewilskiej nocy. Takie przynajmniej było założenie.
Sama destylacja przebiega w rzadko obecnie używanych miedzianych
beczkach o nazwie Angela. Nawet jeśli ich użycie wymaga więcej pracy, a bałagan
jest większy, podobno warto się poświęcić.
Destylacja nie obejmuje wszystkich składników łącznie,
oddzielnie destylują się skórki cytrusów, a oddzielnie bardziej korzenne
przyprawy, jak jałowiec czy kolendra.
Co jest tu charakterystyczne, gin ten destylowany jest w
Anglii, ale do rozcieńczenia używa się wody z Islandii ze względu na jej czystość i „energię”… a także dlatego,
że – jak wierzą Islandczycy, a być może i sam Miller – we wszystkich rzeczach,
a więc i w islandzkiej wodzie mieszkają elfy i duchy…
Pomysł z islandzką wodą również należy do Millera. Na
pytanie przyjaciół, czy gin ma podróżować 1500 mil tylko po to, żeby dodać do
niego wody, Miller bez wahania stwierdził, że tak. Na co jeden z kolegów odparł ponoć „Jesteś szalony. A więc zróbmy to.”
Wątpię, czy gin rzeczywiście podróżuje do Islandii,
raczej wodę przewozi się do Anglii, ale w tej bajecznej czy raczej bajkowej
historii nie jest to rzecz pierwszorzędna. Po prostu trzeba dać się ponieść tej
opowieści. Do niej nawiązuje też kształt butelki – czysty i ascetyczny oraz
grafika na butelce – zarys Anglii i Islandii, a także flagi obu krajów na
etykiecie.
Miller’s to porządny klasyczny gin o świeżym smaku. Jest
w pierwszej kolejności wyraźnie jałowcowy, nie tak wytrawny jak Beefeater, ale
też nie tak ciepły w smaku jak Bombay Sapphire. Jest też mniej niż Bombay urozmaicony. Od ginu
Gordon’s różni się bardziej wyrafinowanym jałowcem – nie tak świeżym i wesołym.
Dobrze smakuje w Dry Martini, natomiast pity z tonikiem ujawnia w dalekim tle
lekko kwiatowy aromat (inaczej niż mocno różany Hendrick’s).