piątek, 10 stycznia 2014

Martin Miller’s Gin


Martin Miller's Gin

Mam słabość do zamierzchłych czasów, do dawnych historii i bezpowrotnie minionej rzeczywistości. Opowieść o ginie Martin Miller’s nie jest z tej kategorii, ale warto o niej napisać. Nie sposób dociec, czy historia ta jest prawdziwa,  podkoloryzowana czy kompletnie zmyślona, ale ma w sobie urok.

Miller’s powstał w roku 1999, a więc naprawdę niedawno jak na gin. Stworzył go Martin Miller z dwójką przyjaciół, Davidem Bromige i Andreasem Versteegh. Było późne lato roku 1998, wymienieni siedzieli w barze nad mizernie wyglądającymi drinkami, był to gin z tonikiem. Jak głosi historia Miller uznał, nie po raz pierwszy zresztą, że należałoby zrobić własny gin – trunek w którym zawiera się przygoda i fantazja. Bo to trunek o  historii zahaczającej o Indie, o Szlak Jedwabny. Ale też trunek tak inny od wódki – bo cóż w wódce romantycznego, to tylko zwycięstwo nauki nad duszą, gin natomiast był przyczyną rewolucji społecznych, tworzył prawa i łamał je, ma on własną wielowątkową i burzliwą przeszłość.

Gin ten miał być jednocześnie klasyczny i nowoczesny, w smaku czysty i orzeźwiający, ale aromatem nie powinien przypominać buduaru starszej pani. Miller snując plany stworzenia ginu, wyraził życzenie, żeby przywodził na myśl kępy jodeł w zimowym wietrze. Ale miał też przywoływać woń orientalnych kwiatów o zmierzchu i zapach gaju pomarańczowego niosącego się w ciepłej sewilskiej nocy. Takie przynajmniej było założenie.

Sama destylacja przebiega w rzadko obecnie używanych miedzianych beczkach o nazwie Angela. Nawet jeśli ich użycie wymaga więcej pracy, a bałagan jest większy, podobno warto się poświęcić.

Destylacja nie obejmuje wszystkich składników łącznie, oddzielnie destylują się skórki cytrusów, a oddzielnie bardziej korzenne przyprawy, jak jałowiec czy kolendra.

Co jest tu charakterystyczne, gin ten destylowany jest w Anglii, ale do rozcieńczenia używa się wody z Islandii ze względu  na jej czystość i „energię”… a także dlatego, że – jak wierzą Islandczycy, a być może i sam Miller – we wszystkich rzeczach, a więc i w islandzkiej wodzie mieszkają elfy i duchy…

Pomysł z islandzką wodą również należy do Millera. Na pytanie przyjaciół, czy gin ma podróżować 1500 mil tylko po to, żeby dodać do niego wody, Miller bez wahania stwierdził, że tak. Na co jeden z kolegów odparł  ponoć „Jesteś szalony. A więc zróbmy to.”

Wątpię, czy gin rzeczywiście podróżuje do Islandii, raczej wodę przewozi się do Anglii, ale w tej bajecznej czy raczej bajkowej historii nie jest to rzecz pierwszorzędna. Po prostu trzeba dać się ponieść tej opowieści. Do niej nawiązuje też kształt butelki – czysty i ascetyczny oraz grafika na butelce – zarys Anglii i Islandii, a także flagi obu krajów na etykiecie.

Miller’s to porządny klasyczny gin o świeżym smaku. Jest w pierwszej kolejności wyraźnie jałowcowy, nie tak wytrawny jak Beefeater, ale też nie tak ciepły w smaku jak Bombay Sapphire. Jest  też mniej niż Bombay urozmaicony. Od ginu Gordon’s różni się bardziej wyrafinowanym jałowcem – nie tak świeżym i wesołym. Dobrze smakuje w Dry Martini, natomiast pity z tonikiem ujawnia w dalekim tle lekko kwiatowy aromat (inaczej niż mocno różany Hendrick’s).